Álvaro Tajadura – święcenia kapłańskie przyjął w lipcu 2010 roku w Burgos w Hiszpanii. Obecnie studiuje komunikację społeczno-instytucjonalną w Rzymie
Doskonale pamiętam to spotkanie. To była ostatnia pielgrzymka Jana Pawła do Hiszpanii. W sobotę, 3 maja 2003 r., kilka kilometrów od centrum Madrytu, na dawnym lotnisku Cuatro Vientos (Czterech Wiatrów), miało odbyć się spotkanie z młodzieżą. Przyjechałem tam z grupą przyjaciół. Miałem 17 lat. Chodziłem do liceum, gdzie na co dzień doświadczałem, iż bycie katolikiem to pójście pod prąd. Pewnie wszędzie jest podobnie, ale myślę, że w ostatnim czasie w Hiszpanii, zwłaszcza wśród młodych, jest to szczególnie wyraźne. Wiara jest niemodna. Katolik jest postrzegany jako dziwak czy frajer. Przyznanie się do przynależności do Kościoła wiele kosztuje. To, co przeżyliśmy w Madrycie, wywarło na nas ogromne wrażenie. W kraju, w którym – wydawać by się mogło – Kościół to grupa starszych babć, zebrało się 700 tysięcy młodych ludzi, a przecież wiadomo, że nie wszyscy tam byli. Dzięki temu, że przyjechał do nas Ojciec Święty, mogliśmy się zobaczyć i policzyć. Zdaliśmy sobie sprawę, że jest nas wielu. Już samo to dodało nam odwagi.
Jan Paweł II był bardzo słaby, jego ręce się trzęsły, z jego ust mimowolnie spływała ślina. Widać było, że bardzo cierpi. Drżącym, niewyraźnym głosem mówił do nas: „Drodzy młodzi, jeśli słyszycie słowa Chrystusa, który was wzywa: »Pójdź za Mną«, nie zagłuszajcie ich! Pójdźcie za Nim! Ja tak zrobiłem i daję dziś o tym świadectwo! Zostałem wyświęcony na kapłana w wieku 26 lat. Minęło 56 lat...”. Wtedy Papież podniósł wzrok i zapytał: „A więc ile lat ma papież?”. To było niesamowite. Zaczął z nami rozmawiać. Natychmiast wstaliśmy i zaczęliśmy głośno skandować: „Jesteś młody! Jesteś młody!”. „Tak, młody 83-latek” – odpowiedział. Jego słowa były zwyczajne, a mimo to bardzo mocne. „Może boicie się. Mówicie jak Jeremiasz: »Ach, Panie Boże, przecież nie umiem mówić, bo jestem młodzieńcem«. Zapewniam was, że warto oddać życie Jezusowi, warto poświęcić je dla Ewangelii i dla bliźnich...”. Krzyczeliśmy jak szaleni: „Vale la pena! Vale la pena! (Warto! Warto!). Wtedy coś zapaliło się we mnie. Nigdy wcześniej nie myślałem o tym, by zostać księdzem. A tu nagle… Przyjechał papież... Powiedział... Zaświadczył... I ziarno zostało rzucone.
Rok później podjąłem decyzję i wstąpiłem do seminarium. Przyjaciele byli zdziwieni, rodzice – zaskoczeni. Mama powiedziała: „To wszystko przez to spotkanie z papieżem!”. Znam też innych, którzy odkryli powołanie do kapłaństwa właśnie wtedy, w Madrycie. Z niektórymi spotkałem się w seminarium. Do dziś noszę w sobie głębokie przekonanie, że to dzięki Janowi Pawłowi II nie tylko odkryłem powołanie kapłańskie, ale i odważyłem się na nie odpowiedzieć.
Opublikowane w Gościu Niedzielnym, nr 10/2011 13-3-2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz