poniedziałek, 25 października 2010

Lekarstwo na kościelne bolączki

Wydawać by się mogło, że po tajfunie o nazwie „skandal pedofilski”, który przeszedł przez Kościół, katolicy powinni zająć się przede wszystkim sobą i swoją wspólnotą. Tymczasem Benedykt XVI zdaje się mówić: nic bardziej błędnego! Ostatnie decyzje papieża – powołanie Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji oraz zapowiedz zwołania Zgromadzenia Zwyczajnego Synodu Biskupów poświęconego tej kwestii – są czytelnym wezwaniem: przyszedł czas na misję, na nową ewangelizację, na wyjścia z grona przekonanych, by zanieść Dobra Nowinę tym, którzy jeszcze (albo już) jej nie znają!

Pod tymi decyzjami obecna jest „wizja” Kościoła, który - jeśli ma być sobą - nie może istnieć dla samego siebie. Jak przypomniał wczoraj Benedykt: „Kościół jest dla ewangelizacji, czyli po to, aby głosił i nauczał słowa Bożego, ażeby przez nie dochodził do nas dar łaski, żeby grzesznicy jednali się z Bogiem, a wreszcie żeby uobecniał nieustannie ofiarę Chrystusa w odprawianiu Mszy świętej, która jest pamiątką Jego śmierci i chwalebnego Zmartwychwstania”. Kościół nie ma sensu sam w sobie. Jego cel jest poza nim.

Bez wątpienia zadanie pójścia do innych z Ewangelią stało przed Kościołem „zawsze i wszędzie”. Może dziś jest ono jeszcze bardziej na czasie. Jedną bowiem ze współczesnych chorób, która dotyka ludzi i wspólnoty, jest ciągłe zajmowanie się sobą, kręcenie wokół siebie. Nie brakuje jej w katolickiej wspólnocie wiernych, tak u duchownych jak i świeckich. Papież, wzywając do nowej ewangelizacji, podsuwa lekarstwo na takie czy inne „kościelne bolączki”. Kościół będzie zdrowszy, gdy mniej będzie myślał o sobie, a bardziej żył dla innych. Po prostu ewangelizował. Na to został stworzony.

wtorek, 19 października 2010

Dylemat Piusa XII

Dyskusja ojców synodalnych trwa. Wypowiedzi na temat „relacji” Kościoła ze światem Islamu są bardzo różne. Z jednej strony słychać słowa spokojne, wychwalające dialog, wzywające do kontynuowania go i rozwijania. Z drugiej, można mówić o „krzyku”, zdecydowanym upominaniu się o chrześcijanach prześladowanych przez muzułmańskich ekstremistów, proteście przeciw „chrystianofobii”.

Ta różnorodność głosów i tonów jest zrozumiała. Paleta kolorów relacji chrześcijańsko – islamskich na Bliskim Wschodzie jest szeroka. Dla przykładu: w Iraku dominuje kolor krwi chrześcijan zabijanych za wiarę, w Jordanii od dawna widać łagodne barwy pokojowego współżycia.



(Na zdjęciu: irakijscy chrześcijanie trzymają w rękach transparenty z fotografiami męczenników: Arcybiskupa Rahho, Ojca Ragheed i Ojca Paula Iskandar)

Wydaje się, że sytuacja biskupów przypomina „dylemat” Piusa XII z czasów II wojny światowej. Głośno mówić, czy milcząco działać? Słowa mogą pogorszyć sytuację małych, bezbronnych wspólnot. Jak się o nich upominać, by im nie zaszkodzić? Jak ich efektywnie bronić i wspierać? Jak nie zamykając uszu na krzyk prześladowanych, „próbą pomocy” nie przysporzyć im większego cierpienia?

Patriarchowie i biskupi muszą zachować wielką ostrożność. Potrzeba im „roztropności węża” i „nieskazitelności gołębia”. Pożenienie tych cech wydaje się ogromnie trudne, może nawet niemożliwe. Dobrze, że spotkali się, nie tylko by rozmawiać, ale także, by się modlić.

poniedziałek, 18 października 2010

Kapłaństwo ma przyszłość

W grudniu 1944 roku, kiedy zostałem powołany do służby wojskowej, dowódca kompanii pytał każdego z nas jaki zawód chciałby mieć w przyszłości. Odpowiedziałem, że chciałbym zostać kapłanem katolickim. Podporucznik odparł: A więc musi Pan poszukać sobie czegoś innego. W nowych Niemczech już nie potrzeba księży. Wiedziałem, że te „nowe Niemcy” były u schyłku i że wobec niezmiernych zniszczeń, jakie to szaleństwo spowodowało w kraju, bardziej niż kiedykolwiek potrzeba było kapłanów. Dziś sytuacja jest całkowicie odmienna. Jednakże na różne sposoby również dziś wielu myśli, że kapłaństwo katolickie nie jest „zawodem” na przyszłość, lecz raczej należy do przeszłości.” – od tych osobistych słów rozpoczyna się list Benedykta XVI do kleryków, który został dziś opublikowany w Watykanie w siedmiu językach, w tym także po polsku.

W siedmiu punktach – które Paulo Rodari nazywa „7 regułami Ratzingera” – papież pisze o najważniejszych „krokach” na drodze do kapłaństwa w Kościele katolickim. Są nimi: 1) osobisty kontakt z Jezusem; 2) poznanie, zrozumienie i pokochanie liturgii (szczególnie Mszy świętej); 3) spowiedź; 4) wrażliwość na pobożność ludową; 5) zapał w studiowaniu; 6) dojrzałość we wszystkich aspektach człowieczeństwa, także w sferze seksualnej; 7) życie z drugimi i dla drugich.

Z listu przebija głębokie przekonanie, poparte wieloletnim kapłańskim doświadczeniem Autora, że „Bóg żyje i potrzebuje ludzi, którzy istnieją dla Niego i którzy zaniosą Go innym”. Przebija wiara w to, że kapłaństwo ma przyszłości i sens: „świat potrzebuje kapłanów, dziś, jutro i zawsze dopóki istnieje. Ludzie bowiem zawsze będą potrzebowali Boga, również w epoce dominacji techniki w świecie i globalizacji”.

niedziela, 17 października 2010

Papież słucha „po trochę ateisty”


Słowa Benedykta XVI podsumowujące koncert, który odbył się wczoraj wieczorem w auli Pawła VI, uzmysłowiły mi jak „doskonały słuch” ma papież. Nie chodzi mi w tym momencie o „umiejętność rozpoznawania lub odtwarzania nut bez korzystania z zewnętrznego odniesienia” (tak definiuje się tzw. słuch absolutny), ale o zdolność (wy)słuchania autora w utworze muzycznym.

Papież - wraz z uczestnikami Zgromadzenia Specjalnego Synodu Biskupów dla Bliskiego Wschodu - wysłuchał muzyki skomponowanej przez człowieka, który sam siebie określał jako „po trochę ateista”: «Mszy Requiem» Giuseppe Verdiego.

- Verdi, uwolniony od elementów scenicznych, posługując się jedynie słowami katolickiej liturgii i muzyką, przedstawia w tym dziele całą gamę ludzkich uczuć w obliczu kresu życia: lęku człowieka w obliczu kruchości swej natury, poczucie buntu wobec śmierci, zakłopotanie na progu wieczności. Ta muzyka zachęca do refleksji nad kwestiami eschatologicznymi, ze wszystkimi stanami ducha ludzkiego serca, z całą serią kontrastów form, tonów, kolorytów, w których przeplatają się momenty dramatyczne i melodyczne, naznaczone nadzieją. Napisał tę Mszę, która wydaje się nam wielkim wołaniem do Odwiecznego Ojca, usiłując przezwyciężyć krzyk rozpaczy w obliczu śmierci, aby odnaleźć pragnienie życia, stające się milczącą, smutną modlitwą „Libera me, Domine” (wyzwól mnie Panie). Ta muzyczna katedra jawi się jako opis dramatu duchowego człowieka w obliczu Wszechmogącego Boga, człowieka, który stara się uniknąć odwiecznego pytania o sens swego istnienia. To wielkie dzieło muzyczne ponawia w nas pewność prawdziwości słów św. Augustyna, iż «niespokojne jest serce nasze dopóki w tobie nie spocznie w Tobie» - powiedział Benedykt XVI.

Zastanawiam się, kto z nas potrafi tak uważnie słuchać drugiego człowieka, zwłaszcza „po trochę ateisty”? I czy podobne wysłuchanie nie jest „przedsionkiem” i "warunkiem koniecznym" nowej ewangelizacji?

piątek, 15 października 2010

Krew przemienia świat

O co chodzi w nowej ewangelizacji? Czy to projekt jakiejś ekspansji? Plan rekonkwisty? Próba narzucenie manipulacją, lękiem lub siłą swoich religijnych przekonań?

Kilka dni temu Benedykt XVI zaskoczył uczestników Synodu dla Bliskiego Wschodu, wygłaszając improwizowane przemówienie. Mówił o bożkach współczesnego świata. Są nimi: 1) Wielkie mocarstwa, anonimowe kapitały, które nie służą człowiekowi, ale go zniewalają, dręczą i mordują. 2) Ideologia terroryzmu, czyli przemoc dokonywana pozornie w imię Boga. 3) Narkotyki, które „jak żarłoczne zwierzę wyciąga ręce na wszystkie strony świata i niszczy” człowieka. 4) Styl życia, propagowany przez opinię publiczną, który uderza w małżeństwo.

Te fałszywe bożki niszczą człowieka. Należy je – cytując papieża - „zdemaskować”, i „pozbawić mocy”. Trzeba je strącić z piedestału, by dokonał się „proces przemiany świata”: od „upadku bożków” do poznania prawdziwego Boga.

Proces przemiany. Od bożków do Boga. O to chodzi w ewangelizacji.

Jak tego dokonać? - To krew męczenników, ból, krzyk Matki Kościoła sprawia, że bożki tracą moc, upadają i w ten sposób przemienia świat. – odpowiada papież. I dodaje: - Ów upadek, to nie tylko poznanie, że nie są Bogiem, to proces transformacji świata, za cenę krwi, za cenę cierpienia świadków Chrystusa.

Jeśli prawdą jest to, co mówi Benedykt, a wezwanie do nowa ewangelizacja Zachodu nie pozostanie tylko „pobożnym życzeniem”, nie zabraknie męczenników. Tych, którzy głęboko doświadczyli Boga i owocnie głoszą Jego Słowo. Tych, których prosta wiara jest mądrością i siłą Kościoła. Tych, którzy są gotowi zapłacić najwyższą cenę. Których krew przemienia świat. Jest ostatecznym argumentem. Chrystianizuje.

czwartek, 14 października 2010

Ewangelizacja na gruzowisku

Sam fakt powołania Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji jest wymowny. W Kurii Rzymskiej od blisko czterech wieków istnieje Kongregacja Ewangelizacji Narodów i Krzewienia Wiary. Po co wiec nowa dykasteria?

Sianie Ewangelii na ziemi jeszcze nie-schrystianizowanej to nie to samo co zasiew na terenach zdechrystianizowanych. Można by przypuszczać, że w drugim przypadku sprawa jest łatwiejsza. Ziarno zostało kiedyś rzucone, pierwsze kroki zrobione, szlaki przetarte. Choć dziś po tym pierwszym zasiewie nie widać już śladu, to jednak nowa ewangelizacja powinna być prostsza. Nie trzeba zaczynać od zera.

Jest jednak zgoła inaczej. Rzeczywiście, na terenach zdechrystianizowanych nie zaczyna się od zera. Zaczyna się od przebijania przez gruzowisko uprzedzeń niechęci. „Te ziemie – zauważa Benedykt XVI w motu proprio “Ubicumque et semper” – wydają się być szczególnie oporne na wiele aspektów orędzia chrześcijańskiego”.