sobota, 28 maja 2011

Wyraźne pytanie

Ks. Stanley Masilompana, Republika Południowej Afryki

Pochodzę z kraju, który jeszcze niedawno był podzielony na dwa światy: biały i czarny. Biali mieszkali w jednej części miasta, czarni w drugiej. Czarni wysyłali dzieci do swoich szkół, biali do swoich. Biali nie robili zakupów w sklepach, w których kupowali czarni i odwrotnie. I tak było ze wszystkim. Te dwa światy, choć żyły blisko siebie, były bardzo odległe. Nie spotykali się ze sobą, patrzyły na siebie ze strachem, pogardą i złością.

Kiedy miałem kilkanaście lat, do parafii przyjechał misjonarz z Francji, ks. Emanuel. Nie mogłem zrozumieć dlaczego biały człowiek zamieszkał wśród czarnych, dlaczego wyjechał z bogatego kraju i przyjechał do nas, dlaczego opuścił najbliższych, by żyć tysiące kilometrów od domu. Powoli odkrywałem, że musi istnieć coś więcej. Coś, dzięki czemu misjonarz z Europy miał odwagę przekraczać granice między światem białych i czarnych. Dziś wiem, że to nie „coś”, ale Ktoś. To Bóg.

Gdy służyłem do Mszy św., nieraz przychodziło mi do głowy pytanie: „Może i ty będziesz księdzem?”. Ale nie traktowałem tej myśli poważnie. Byłem pewny, że pojawia się, bo jestem ministrantem. Pytanie jednak wracało. Z czasem coraz bardziej wyraźnie i głośno. Przestraszyłem się i... zacząłem uciekać. Przestałem służyć do Mszy św., a nawet rzadziej chodziłem do kościoła. Wydawało mi się, że już nie słyszę pytania.

Na studiach inżynierskich wszystkie egzaminy zdawałem bez problemu. Mimo to nie byłem szczęśliwy. Studiowałem, ale nie wiedziałem po co. Nie widziałem sensu. I wtedy znów wróciło pytanie: a może rzeczywiście Bóg chce bym został księdzem? Pomyślałem, jeśli nie zgłoszę się do seminarium, to nigdy się nie dowiem. Muszę przynajmniej spróbować. Jeśli kapłaństwo nie jest moim powołaniem, po prostu odejdę z seminarium. Przerwałem studia. I w seminarium odkryłem, że kapłaństwo jest moim prawdziwym powołaniem.

Mój tata długo nie zgadzał się z moim wyborem. Chciał, bym założył rodzinę, miał żonę i dzieci. Marzył, bym przekazał nazwisko, bo jestem jego jedynym synem. A u nas to bardzo ważne. Tata przestał nawet ze mną rozmawiać. To było dla mnie bardzo trudne. Dopiero podczas święceń kapłańskich widziałem, coś się w nim zmieniło. Od początku mszy tata był bardzo przejęty. Ręce mu drżały. A kiedy modląc się krzyżem, leżałem na posadzce, mój ojciec wzruszony płakał.

---

Stanleya znam od 3 lat. W Rzymie mieszkamy w jednym kolegium. W lutym 2009 r. byliśmy wspólnie w Polsce.

Opublikowane w Małym Gościu Niedzielnym, 06/2011

2 komentarze:

  1. Czasami ciężko zaakceptować prawdziwą misje ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaryzykuję twierdzenie, że Jonasz jest w każdym z nas.

    OdpowiedzUsuń